Historia maratończyka – Wojtek Radziejewski

z220487_1To smutna informacja, ale w dniu dzisiejszym zmarł maratończyk – Wojtek Radziejewski. Wojtka poznałem kilka lat temu podczas spotkań Puma zBiegiemPoznania, których był stałym bywalcem. Zaskakiwał wszystkich swoją motywacją, na treningi poświęcał mnóstwo czasu, dorównując w tej kwestii dużo młodszym zawodnikom. Często było to kilkanaście godzin w tygodniu…
Zawsze pogodny, uśmiechnięty, beztroski – nie przywiązywał uwagi to takich szczegółów jak strój i pojawiał się czasami na treningach w jeansach – czym potrafił nam zawsze poprawić humor. Przeglądając jego profil na facebook’u widać, że sport to jego życie. Znalazłem tam również napisaną przez Wojtka historię początków jego biegania – która z pewnością warta jest przeczytania i zainspirowała mnie do napisania tego wpisu.

„Pierwszy Maraton – ależ to niemożliwe.”

Muszę się przyznać że jeszcze w 1999r. (mając wtedy 46 lat) z bieganiem w jakiejkolwiek formie (sportowej, czy rekreacyjnej) nie miałem nic wspólnego. Obserwując niekiedy biegnących na trasie zawodników myślałem o nich jak o „ludziach z innego wymiaru”. Nigdy nie przyszła mi do głowy nawet myśl, że mogę kiedykolwiek do nich dołączyć.

Nie oznacza to jednak że byłem osobą która unika wszelkich form ruchu i wysiłku fizycznego. Wiadomo że apetyt rośnie w miarę jedzenia – tak też było i w moim przypadku. To co początkowo wydawało się daleką pieszą wyprawą (ok. 10km.), po pewnym czasie stawało się niewinnym spacerem. Ukoronowaniem tych pieszych wycieczek stało się pokonanie marszem 8 kilometrów brzegiem jeziora  w czasie 2 godzin, a następnie w 1999r. dystansu 11 kilometrów na trasie wokół Malty. Była to niewątpliwie niezła zaprawa wytrzymałościowa.

Początkowo biegałem raz w tygodniu, lecz po kilku miesiącach stwierdziłem że poprawa kondycji pozwala na dwa, a czasami trzy treningi tygodniowo. Biegając samotnie często spotykałem „ludzi z innego wymiaru” – trenujących biegaczy, którzy po okrzyku „Cześć!” znikali w tempie pędzącego ekspresu na horyzoncie leśnego duktu.

Taka sytuacja trwała przez kilka kolejnych miesięcy, aż pewnego razu maratończycy nagle zatrzymali się i zaproponowali wspólne treningi. Stwierdzili, że obserwują mnie od kilku miesięcy i zaczęli namawiać na coś zupełnie nieprawdopodobnego, a mianowicie na udział w zbliżającym się Poznań Maratonie.  Ja – który jeszcze nigdy nie startowałem w żadnych zawodach sportowych miałbym wziąć udział w wyścigu na dystansie 42 kilometrów? – ależ to niemożliwe!

Z niemałym oporem dałem się jednak namówić na wspólne treningi. Wkrótce też okazało się że stać mnie na dużo więcej niż truchtanie na dystansie 5 czy 10km., a jednocześnie wskazówki i rady doświadczonych biegaczy sprawiły że treningi stały się dużo bardziej efektywne.

Czas mijał szybko. Na kilka dni przed terminem Maratonu w Poznaniu uległem usilnym namowom kolegów biegaczy i postanowiłem wziąć udział w zawodach. Zrobiłem to bez większej nadziei na ukończenie tego morderczego dystansu – po zaledwie kilku miesiącach od rozpoczęcia biegania i pokonaniu na treningach w sumie kilkuset kilometrów.

III Hansaplast Poznań Maraton – Poznań, 6.10.2002 – ukończyłem z czasem: 04:29:37. Bieg był bardzo trudny cały bieg lało i było strasznie zimno. Lekarze mieli pełne ręce pracy, odwozili zawodników z trasy z powodu wyziębienia. W maratonie deszcz jest inspiracją do biegu…

Dzień maratonu wydawał się wiecznością. Nerwowe oczekiwanie na start, początek biegu i już udział w pierwszych zawodach sportowych w życiu stał się faktem…

swieczkaJeszcze wczoraj był na treningu, dziś jest już tylko w naszej pamięci… [’]

 

Dodaj komentarz

Kategorie