Paris Marathon

Do Paryża przylecieliśmy w piątek dwa dni przed biegiem. Różnica jaka rzuciła się w oczy od razu po opuszczeniu pokładu samolotu to klimat… Dwie godziny podróży i 15*C różnicy temeperatur. O ile czułem się przygotowany do biegu pod względem fizycznym, o tyle do biegania w takiej temperaturze przyzwyczajony nie byłem i tego najbardziej się obawiałem.
Po krótkim zapoznaniu się z centrum Paryża przyjechaliśmy do hotelu, bo nie zamierzałem się zbytnio eksploatować zwiedzaniem przed startem. Hotel okazał się bardzo przyjemny, a przy tym cena była porównywalna do tych które mamy w Polsce.

Sobota to przede wszystkim rozruch na biegu śniadaniowym, obiór pakietu startowego, zwiedzanie targów maratońskich i pełen relaks…
EXPO poza tym, że było ogromne i świetnie zoorganizowane nie zrobiło na mnie większego wrażenia, chyba z tego względu że ten punkt udało się dopracować do perfekcji Maratonowi Poznańskiemu i poza rozmiarem nie zauważyłem większych różnic (oczywiście poza rozmiarem).

Udało nam się tego dnia zobaczyć także kilka ciekawych miejsc, ale tylko pobieżnie, bez zbędnego chodzenia i tracenia energii. Spacery, wygrzewanie się na słońcu i ostatnie uzupełnianie zapasu węglowodanów tak w skrócie można opisać sobotnie popołudnie. Wieczór to oczywiście ostatnie przygotowania do biegu, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, abym mógł spokojnie zasnąć…

Niedziela, pobudka o godzinie 05:30, śniadanie, ubranie stroju startowego i wyruszenie na miejsce startu. W metrze większość osób to maratończycy, czuć już atmosferę sportowego święta… Adrenalina robi już swoje, czuję się zmotywowany do walki, temperatura rano jest całkiem znośna, a o prognozach zapowiadających ponad 25*C staram się nie myśleć…
08:00, ostatnie wspólne zdjęcia, życzenia powodzenia i ruszamy razem z Piotrkiem Myślakiem na rozgrzewkę, trochę truchtu, skipów. Umawiamy się na spotkanie na mecie, żegnamy i ruszamy do swoich stref startowych.

W swojej „-3H” spotykam dwóch polaków, jeden to chłopak z którym biegaliśmy sztafetę 5×5 w zeszłym roku w Warszawie – początkowo planował biec na 02:48, ale po krótkiej rozmowie postanawia się zabrać ze mną. Niestety później się zgubliśmy i przyszło nam osobno walczyć z trudami trasy. Drugi to Pan Marek Swoboda, doświadczony maratończyk z życiówką 02:38, moje plany zostania najlepszym z polaków trochę więc bledną.
Pół godziny przed startem ustawiłem się w kolejce do ToiToia, i właśnie w tej kolejce robiłem swoją rozgrzewkę. 3 minuty przed startem nadal stałem w kolejce, więc musiałem znaleźć zastępcze rozwiązanie… 😉
08:45 – zaczęło się! Plan przewidywał spokojny początek, tempo 04:05 przez pierwsze pięć kilometrów i mniej więcej tak wyszło. Przede mną było mnóstwo ludzi, bo zamiast dobrze się ustawić, stałem w kolejce do WC i startowałem z końca strefy. Już od początku czułem że za mało zjadłem na śniadanie i byłem głodny, więc plan żeby zacząć brać żele od 15 kilometra upadł. Postanowiłem że już przed pierwszym punktem odżywczym zacznę swoje dożywianie.
Na 6km gdzie miałem już przyśpieszyć znajdował się najdłuższy i najcięższy podbieg na trasie, więc tylko utrzymałem tempo na wcześniejszym poziomie i już trochę mnie to stresowało, pojawiała się myśl czy w ogóle dam radę przyśpieszyć. Kolejne kilometry to wbieg do parku, gdzie było zdecydowanie mniej kibiców. 10 kilometr, czas zgodnie z planem, wszystko idzie w dobrym kierunku ale nie czuje się rewelacyjnie, przede mną jeszcze 32 kilometry, a ja już pojawiają się pierwsze objawy zmęczenia. Na tym etapie postanowiłem, nie myśleć o tym ile jeszcze do końca, tylko wyznaczać sobie po drodze mniejsze cele i to był chyba klucz do sukcesu.
Pierwszy cel to 22 kilometr, tam mieli czekać Monika z Benkiem i Beatą to mnie trochę mobilizowało. Cały czas utrzymywałem równe tempo między 03:55, a 03:50. To był także moment kiedy poczułem, że zrobiło się napradę ciepło, na 20km ostatni raz na punkcie odżywczym wyrzyciłem butelkę po napiciu się. Ponieważ pożałowałem tego kilka minut później gdy zaschło mi w gardle, od 25 kilometra biegłem cały czas z butelką w dłoni i to był strzał w dziesiątkę… Przez cały czas wyprzedzałem spore grupy zawodników, a mnie nie wyprzedził nikt.

Między 20, a 35 kilometrem biegłem zdecydowanie najszybciej i wtedy pojawiły się pierwsze większe kłopoty, ból stopy, doskwierające ciepło… I już tylko jedna myśl: „BÓL JEST TYLKO W GŁOWIE”. Mariusz Giżyński w Barcelonie również się nie poddał i dobiegł do mety, a było tam zdecydowanie cieplej. Pod tym wzglem Mariusz był moim idolem i ta myśl pomagała mi w kontynuowaniu wysiłku…
Ok. 33 kilometra mijam znajomego z którym mieliśmy biec razem, wygląda dobrze, jednak w tym momencie biegnę na tyle szybko, że żaden z zawodników nie próbuje się zabrać.
Kolejny mój cel to 35ty kilometr bo tam również mieli czekać moi kibice… Niestety ich nie było, a przydali by się… A przynajmniej tak mi się wydawało, chociaż może niepotrzebnie zacząłbym się użalać nad swoim losem, bo właśnie wtedy zaczęły pojawiać się skurcze mięśnia brzuchatego łydki. Ponieważ byłem kompletnie niedoświadczony w tej kwestii nie miałem pojęcia czy dam radę utrzymać planowane tempo i kiedy towarzyszą mi skurcze obu łydek? Na 38 kilometrze mijam kolejnego polaka, choć już na 22km Benek mówił mi że jestem pierwszy, mylił się więc o dwie pozycje… 😉
Mimo bólu kilometry nadal wychodziły poniżej 4 minut, więc już wiedziałem, że jednak się uda… Ale towarzyszyła mi już wtedy myśl: „NIGDY WIĘCEJ MARATONU!”
40ty kilometr, skurcze są coraz częstsze, tempo nadal zgodnie z planem… Uda się! 02:45 jest do wzięcia… 41 kilometr… Czy one nie są coraz dłuższe? 42 według Garmina, jednak nadrobiłem na trasie już dobre 300m więc do mety jeszcze 500m… Chyba najdłuższe 500 metrów w moim życiu… Ogromna ilość kibiców, jeszcze przyśpieszam… Widzę zegar, 02:44… Uda się! Nawet czas brutto będzie poniżej 02:45. Meta… Ogromna radość, zmęczenie odchodzi na dalszy plan…

Międzyczasy:
0-5km – 20:13 – 04:02
5-10km – 19:45 – 03:57
10-15km – 19:33 – 03:54
15-21,1km – 23:15 – 03:48
21,1-25km – 15:05 – 03:51
25-30km – 19:31 – 03:54
30-35km – 19:11 – 03:50
35-42,2km – 28:11 – 03:54
Czas netto: 02:44:41, życiówka poprawiona o godzinę i pięć minut. Czas na świętowanie…

Strefa mety zoorganizowana na kompletnie niewyobrażalnym poziomie, absolutnie nie da się tego porównać do tego co mamy na krajowych imprezach.
Maraton w Paryżu to impreza gdzie biegacze są naprawdę najważniejsi, idealne miejsce na zrobienie dobrego wyniku. Szczerze polecam! 🙂

Dodaj komentarz

Kategorie